Stres przed poniedziałkiem odczuwamy podobno już w niedzielę około 14:00. Czasami jest on tak silny, że blokuje nas i nie pozwala nam w pełni korzystać z dobrodziejstw wolnej niedzieli. Słyszymy i czytamy nawet o bardzo skrajnych przykładach: zawałach serca, depresji, płaczu…
Ja, przewrotnie, ale szczerze, lubię poniedziałki. Nie zawsze tak było, ale udało mi się w sobie to wypracować. Mam na to kilka sprawdzonych sposobów.
Zatem – jak odczarować poniedziałki i jak je polubić? Opisane poniżej sposoby stosuję zamiennie, w różnej kolejności, w zależności od tego, jaką mam akurat sytuację domową, życiową, biznesową.
- Po pierwsze – lubię swoją pracę, zatem chodzę (jadę) do niej chętnie! Robię to, co daje mi w życiu satysfakcję i często „nie mogę się już doczekać” aż się tym zajmę. Naprawdę! Czy to pracoholizm? Ja nazywam to planowaniem.
- W poniedziałek rano, w pierwszych godzinach pracy, planuję tydzień, segreguję maile, telefony, dokumenty, „trudniejsze” tematy poruszam dopiero we wtorek (o ile to możliwe), albo w późniejszej części poniedziałku. Chodzi mi o to, że nie zaczynam tygodnia z poczuciem chaosu i natłoku spraw, tylko z przekonaniem, że to Ja porządkuję i zarządzam zaplanowanymi tematami i nad nimi “wszechpanuję”.
- Staram się w piątek nie zostawiać niezamkniętych spraw na poniedziałek. Nie piętrzę ich, w ten sposób, idę do domu z myślą, że panuję nad sytuacją. Nie chcę bowiem, żeby poniedziałek urósł w mojej głowie do niebotycznych wymiarów – jest coś do skończenia, coś się za mną „ciągnie”, wisi nade mną jakiś niezałatwiony temat…
- Uwaga – tu Was zaskoczę – lubię poniedziałki, bo… mogę się ładnie ubrać! Weekendy mam często dresowe. Sobotnio-niedzielne zaległości domowe, sport, luz, blues… dres. Ale w niedzielę wieczorem już tęsknię za sukienką i szpilkami. Obmyślam sobie kolor paznokci, bluzki. Odwracam tym myśli od rannego budzika.
- À propos budzika: nie muszę go już praktycznie używać. Z dwóch powodów, o których za chwilę. Podobno budzik działa na nas stresująco. Jego dźwięk, nawet dźwięk słowa „budzik” źle nam się kojarzy. Nie używam go od kiedy zaczęłam się odchudzać, a mój trener i dietetyk w jednym, zaczął uczyć mnie jeść dobre kolacje i śniadania oraz ćwiczyć rano. Mój organizm sam domaga się aktywności i jedzenia już o 5:30 i wtedy się budzę. Po drugie – mam labradora, 14 miesięcy… Komentarz dodatkowy chyba zbędny?
- Idąc dalej tym tropem – poniedziałek pozwala mi „odpocząć” od życia rodzinno-domowego. Każdy, kto ma dzieci, psa, pozostałą rodzinę, teściową, fundację, korepetycje i inne obowiązki z pewnością mnie zrozumie…, choć może się do tego od razu nie przyzna. Temat ten dotyczy zwłaszcza kobiet, choć i od mężczyzn często słyszałam, że lubią poniedziałki właśnie z tego powodu.
- Nie myślę o poniedziałku w niedzielę, myślę raczej globalnie o całym tygodniu. Myślę też o kolejnym weekendzie. Planuję sobie coś fajnego. Poniedziałek jest przecież pierwszym dniem, który mnie do tej przyjemności doprowadzi.
- Staram się wypocząć przed snem z niedzieli na poniedziałek. Tak, tak – wypocząć przed snem. Odpoczywamy bowiem nie tylko w czasie snu, ale i bezpośrednio przed nim. Jeśli kładziemy się w stresie to i w stresie wstaniemy. Zatem proponuję się wyciszyć – oczywiście w taki sposób, jak każdy lubi najbardziej. Od 19:00 -20:00 polecam jednak znaleźć czas tylko dla siebie, dla was. Zafundujcie sobie jakąś przyjemność: dobry film, kolacja, wspólne bieganie…
- W niedzielę kładę się także trochę wcześniej spać. Po prostu. Noc to bardzo ważna część dnia. Nie siedzę do 01:00 w nocy, choć nie każdemu musi to akurat odpowiadać. Kładę się między 22:00 a 23:00. Nie śpię za długo też w weekend. Budzę się praktycznie o tej samej godzinie co w tygodniu. Wydłużam tylko ranek kawą. To powoduje, że nie mam w głowie synonimu weekendu jako długiego spania, a tygodnia – zwłaszcza poniedziałku – jako kary i niemożliwości długiego odpoczynku.
- Staram się także miło zaplanować poniedziałkowe popołudnie – niech to będzie forma nagrody. Czekam wówczas na to, co lubię.
- Poniedziałek rano zaczynam od ćwiczeń fizycznych – to daje zastrzyk pozytywnej energii. Później już wszystko jest łatwiejsze. Trening czy pięciokilometrowy bieg o 5:30, skutecznie budzi i stawia do pionu.
- Zawsze biorę do pracy coś dobrego: słodkiego, słonego, co kuchnia domowa serwuje, rozładowuje to napiętą wokół atmosferę i umila czas, zarówno mnie jak i moim współpracownikom (ci, którzy ze mną pracowali wiedzą o czym mówię).
- Podchodzę do poniedziałku zadaniowo. Muszę wykonać zadanie, jak żołnierz. Nie myślę o nim ani przed, ani po, tylko w momencie startu, czyli w poniedziałek o godz. 7:00. W drodze do pracy (lub w ogóle rano) słucham muzyki, którą lubię.
- Pamiętam, że ten „wrogi” poniedziałek to jeden z wyliczonych mi poniedziałków w życiu i traktuję go jak przyjaciela. Z atencją.
- Nie zapominam o work life balance. Równowaga między pracą a życiem prywatnym kluczem do sukcesu. W pracy jestem sobą, by jeszcze bardziej sobą być po niej!
Julita Milczyńska
„Kochaj to, co robisz, a już nigdy nie będziesz musiał pracować” – takim mottem kieruje się od początku kariery zawodowej. Wierzy, że ludzie są największym kapitałem każdej organizacji. Jako manager zajmuje się promocją produktów, marek, ludzi i wydarzeń. Jako rzecznik prasowy współpracuje z mediami ogólnopolskimi i lokalnymi. Jako dziennikarz zawsze była blisko ważnych spraw. Jako członek Fundacji Złotowianka jest zawsze blisko ludzi. Prywatnie: frankofon, podwójna mama i przyszła żona, miłośniczka kina i amatorskiego biegania, studentka HR. Właściciel Agencji Marketingu i PR eM-PR: reklama, wizerunek, ludzie, odpowiedzialność społeczna, media, eventy, zarządzanie kryzysami.
Brak komentarzy