Od kilku miesięcy budujemy dom, nie w sensie dosłownym, jesteśmy inwestorami. Nie mieliśmy dotąd takich doświadczeń, więc uczymy się wszystkiego od początku. Po okresie administracyjnej rozpaczy, o szczegółach przeczytacie w poprzednim wpisie Budujemy dom – październik, nastąpiło grzebanie w ziemi.
Jesienią na budowie jest jakoś tak smętnie, ślamazarnie i bez fajerwerków.
Budowa w listopadzie, i to w tak mokrym roku, musiała obfitować w niespodzianki. Po wykopaniu dołów pod fundamenty, okazało się, że stojąca w wykopach woda uniemożliwiła dalszą pracę. Trzeba było wodę wypompowywać. A z góry wciąż leciała woda. Jak od wielu miesięcy.
Wykonanie fundamentów znacznie się opóźniło, ale efekt był widoczny jeszcze w listopadzie.
Dalej było już bardziej spektakularnie, efekt coraz bardziej cieszył oczy. Wtedy też musiałam usiąść z kartką w ręku i zaplanować wszystkie przyłącza hydrauliczne w kuchni, łazience i pralnioprasowalni. Istotne było dołączenie przewodów w odpowiednich miejscach, aby gdy “budowa wyjdzie z ziemi”, nie kombinować niczego z doprowadzeniem wody do poszczególnych pomieszczeń. A taki plan wymagał szczegółowego zaprojektowania wyposażenia. Z jednej strony to była kreatywna robota, z drugiej, wolałabym mieć więcej czasu na podejmowanie decyzji.
Wykonawca naniósł ustalenia na projekt i rozpoczęła się część druga budowy.
Grudzień zakończył się wznoszeniem murów, a praca obserwowanych przeze mnie panów budowlańców, znacznie odbiegała od mojej dotychczasowej wizji “murowania”. Oni przede wszystkim mierzyli, szacowali, zmniejszali, wypełniali… Jak w aptece.
Tymczasem życie inwestora przebiegało na projektach i “przymiarkach” wykorzystania dotychczasowego dobytku meblowego i wyposażenia. Bardzo długo myślałam, że mój salon (mniejszy od dotychczasowego) nie pomieści rodowej, wielkiej komody i że dom będzie miał wystrój minimalistyczno-nowoczesny, trochę skandynawski, ocieplony drewnem. Długi listopad nastroił mnie sentymentalnie i postanowiłam zastosować eklektyczne połączenie różnych elementów. W salonie będzie więc stała wielka, zabytkowa komoda, kuchnia zyska “brocantowe” *) bibeloty, a łazienka wzbogaci się o starą komódkę i dół od maszyny do szycia. Z kolorów postawiłam na szary, biały, drewno jasne i ciemne a wszystko przełamane jaskrawym kolorem. Ale o tym kiedy indziej.
I ponieważ nie ma jeszcze okna salonu, to prezentuję wam przyszły widok przez okno salonu. Kiedy? O tym już w następnym odcinku.
*) brocante – to we Francji m.in. takie “pchle targi” organizowane na wsi i w małych miasteczkach, których jestem miłośniczką i właścicielką wielu cacuszek (Basia dziękuję)
Gratuluję bloga i decyzji o budowie domku. Mam nadzieję,że dobrze sprawdziliście plany zagospodarowania przestrzennego dotyczące sąsiednich działek. My tego nie zrobiliśmy i teraz bardzo żałujemy.
Pozdrawiam. Ewa koleżanka z klasy z TPS☺
Pięknie. A wiosna skowronkami, poranną kawusię na tarasie będzie umilać. Pozdrawiamy
Podziwiam, ja sie nie zdecydowałam, może dlatego że mam ogromne mieszkanie w centrum miasta z pieknym zielonym zakątkiem.
Budowa domu to duże wyzwanie, ale warto się go podjąć.