Nauczeni dziękują nauczycielom

nauczeni

Nauczeni dziękują nauczycielom

Kiedy chodziliśmy do szkoły czy byliśmy studentami, nasi nauczyciele wydawali nam się zbyt wymagający, szorstcy w kontakcie, czasami po prostu dziwni. Denerwował nas ich ciągły nadzór, czuliśmy, że nas zupełnie nie rozumieją. Czasem nas po prostu śmieszyli z tą swoją nadopiekuńczością czy nieuzasadnionym podziwem dla naszych działań. Cieszyliśmy się z końca poszczególnych etapów uczenia się, bo uwalnialiśmy się z więzów i niezrozumiałych wymagań. Po latach  wracamy do dzieciństwa i młodości, w których są ONI, teraz już zupełnie inni. Nie pamiętamy ich twarzy, ale pamiętamy słowa i gesty. Odczytujemy w ich działaniach prawdziwe intencje i naśladujemy je. Po latach potrafimy wreszcie nazwać to,  co tak naprawdę wartościowego dała nam szkoła, również w spotkanych tam osobach – NAUCZYCIELACH.

Dawno temu… w późnych latach 70 tych na mojej edukacyjnej ścieżce pojawił się Ktoś, kto w  ważnym momencie mojego życia otworzył mi okno na lepszy świat  – nauczycielka języka polskiego wychowawca klasy „C”. Pewnie wtedy nie byłam tego tak świadoma jak jestem dziś….

Pani Teresa  Kańczkowska  zaszczepiła  mi miłość do książek, literatury i filmu. Prowadzone przez nią zajęcia pozalekcyjne m.in.  Koło Reporterów , kółko teatralne, (ach i ta moja rola Klary)…..dały możliwość odkrycia swoich zainteresowań i jednocześnie dały większe poczucie wiary we własne siły.       

To ona przekonała mnie, że „trudności” pomagają nam odkryć swoją siłę , która pozwala iść dalej aby zmieniać  siebie i świat. Dziś wiem o tym bardziej niż kiedykolwiek.

Pani Tereso dziękuję z całego serca  za trud codziennej pracy nauczyciela, za wiedzę merytoryczną i tę „życiową”, bo wszak uczymy się dla życia. Myślę,że warto było…., bo się udało.

wdzięczna uczennica klasy V c Szkoły Podstawowej Nr 8 w Pile – Beata Przysiek

Tylu nauczycieli na mnie pracowało, że czasem myślę, że zbyt wielu, że  los był dla mnie zbyt łaskawy. Do dziś nie umiem wyrazić, ile dla mnie znaczył fakt, że ICH spotkałam. Wylewa się ze mnie lawa wdzięczności (to nie jest ironia).  

Szalony nauczyciel plastyki, który wrzeszczał wniebogłosy, że jego wrażliwe oko i piękna dusza nie mogą oglądać takiej profanacji formy i kształtu – biegał po klasie, darł nasze prace i błagał o litość. „Nie każcie mi na to patrzeć. Błagam, wynoście się stąd. Te bohomazy i wy nie jesteście warte, bym na to patrzył”.

Pani profesor od gry na instrumencie potrafiła wymagać. Ostrze jej krytycznego, wyszukanego języka przebijało nas na wskroś dwa razy w tygodniu. Monolog: „Źle, żenada, beznadzieja!” brzmiał jak fragment Toccaty i  fugi d-moll Bacha przez cztery lata.

Polonistka w liceum, melancholijna dama zmęczona szkołą i życiem nigdy nie wychodziła zza biurka. Często wzdychała i tęsknym wzrokiem spoglądała w kierunku okna. Cały wrzesień pierwszej klasy zapewniała, że zależy jej, abyśmy mieli własne zdanie, a przez kolejne 3 lata i 7 miesięcy udowadniała, że to zdanie jest nic niewarte. Uwielbiała się zakładać, że połowa z nas nie zda matury. Jakże była rozczarowana moją piątką z egzaminu pisemnego.

Inny pan doktor od poetyki, podpierając się jakimiś dziwnymi statystykami, że kobiet nie można zmuszać do myślenia, prowadził nas do kuchni – miejsca, jak twierdził, właściwego dla dziewczyny.  „Studia to nie jest wasze naturalne środowisko” –  tłumaczył  łagodnie i z wyrozumiałością.   Rozmawiał tylko z męską częścią roku. Profesor zapadł w mojej głowie na zawsze.

I na koniec pani profesor od innowacyjnej edukacji. Na początku lat dziewięćdziesiątych kochała dramę ponad wszystko. Kiedy widziała  moje niby to notatki, niby to rysunki, twarz jej się dziwnie zmieniała, ciało kurczyło. Stanowczo cierpiała. Po jednej z hospitowanych lekcji mogła dać jedyny i właściwy komentarz: „Metodycznie – nie do przyjęcia !”.

Jestem wdzięczna losowi za to, że postawił właśnie tych nauczycieli na mojej drodze. Jak inaczej  mogłabym być taka jaka  jestem?

Iwona Peciak

Kiedy myślę o nauczycielach w kontekście – czego mnie nauczyli? Do głowy w pierwszej kolejności przychodzi mi Pani Profesor chemii – Pani mgr Barbara Pyda (LO im. Marii Skłodowskiej -Curie w Pile). To co doceniam dziś po latach, dziś sama – jako nauczyciel akademicki, trener, to „wytrwałość i konsekwencja w postępowaniu z naszymi postawami i umiejętnościami ” – jaki był efekt? taki, że to co robiliśmy na lekcjach wystarczyło mi aby otrzymywać oceny 4 i 5, mimo, iż to była klasa o profilu ogólnym. Można powiedzieć, że to też zależy od potencjału ucznia – tak jest, ale filarem było podejście do nas tej Nauczycielki. Dziś Dziękuje Pani B. Pydzie za to ps. pamiętam, też jakim fajnym-małym autkiem wtedy podjeżdżała pod LO.

Monika Kłos

Najbardziej znaczący dla mnie byli instruktorzy, nauczyciele teatru, rysunku, pantomimy…

Może to znak, że za mało sztuki w codziennej szkole. A może sztuka, gdy byłaby wpleciona między polski a fizykę, nie byłaby już tym samym przeżywaniem, co w salkach domu kultury?

Bardzo dobrze pamiętam moją panią od plastyki w szkole podstawowej i jej opowieści. Jeszcze długo po podstawówce odwiedzałam ją w domu.

Pamiętam też i dziękuję, mojej wychowawczyni z SP. Bałam się iść do liceum, że za mądra szkoła dla mnie. I gdyby nie działania wychowawczyni pewnie bym do niego nie poszła.

Agata Baj

Chciałabym podziękować ś.p. Grażynie Jakubowskiej, mojej nauczycielce języka polskiego, ze Szkoły Podstawowej nr 3 im. plut. Michała Robaka w Złotowie. To ona wprowadziła mnie w klimat literatury, nauczyła pisać i sprawiła, że dziś kiedykolwiek mam stworzyć jakiś tekst się nie boję. W mojej pamięci ś.p. Grażyna Jakubowska zostanie jako prawdziwy pedagog: sumienna, pełna poświęcenia, ceniąca uczciwość i skrupulatność oraz konkretność przekazu. Nie zapomnę też jak spotykała się z nami w soboty, żeby przygotować nas do olimpiady z języka polskiego. Wtedy sadzała nas w pokoju nauczycielskim, robiła herbatę i przynosiła przeróżne przekąski. Czuliśmy się wtedy tacy ważni i wyróżnieni. Dziś jest już po drugiej stronie i na pewno swoimi błękitnymi oczami czyta książki Panu Bogu.

wdzięczna Karolina Skotarczak-Dobrzyńska

21 lat temu  w małym miasteczku na Krajnie przekonywano mnie, że technikum chemiczne to szkoła dla mnie… hmmmmm ??? Mając 15 lat raczej nie często podejmuje się dobre decyzje, za to równie często nie docenia się ludzi, zdarzeń, poświęceń.

Kto by uwierzył, że po 5 latach technikum zawitam w progi Politechniki studiując inżynierię chemiczną. Ja niepokorna gaduła, w duszy artystka, zakochana w górach, zostałam studentką chemii…..ku rozpaczy mojego ojca, który już widział mnie na ASP.  Na pierwszym roku nie było o dziwo chemii… za to, kto przebrnął 9 godzin matematyki tygodniowo (wykładanej przez starszego profesora z rosyjskich zbiorów zadań) miał szansę zostać studentem drugiego roku i nie słuchać o kurzych móżdżkach – nie obrażając kur.  Tu szybko się okazało, że maglowanie matematyki w szkole średniej miało sens….zwolnienia z egzaminów matematyki były pełnią szczęścia na pierwszym roku.   Sens miało narobić nam wstydu za ściąganie od siebie pracy domowej w internacie i uczenia czegoś więcej niż tylko matematyki.

A czego? – życia.  Równania na pierwszej lekcji nie zapomnę do dzisiaj:

s = x + y + z

gdzie s – sukces, x- talent, y- praca, z-umiejętność trzymania języka za zębami.

Swoją drogą „z” do dzisiaj mam słabo opanowane w związku z tym nieustannie dążę do „s”….

Tak, to P. Maria Polańska była autorką tego równania… Dziękuję.

Ale wracając do przekonywania, a raczej osoby przekonującej mnie do wybrania właśnie tego kierunku w technikum…..

Pewna „Nauczona” osoba przez 5 lat walczyła z niepokornymi nastolatkami, ucząc ich asertywności na godzinach wychowawczych i odpowiedzialności za swoje wybryki. Nie było łatwo…. Ale nikt tak jak Ona nie potrafił uczyć chemii, bez odpytywania, bez stresu, bez uczenia wzorów na pamięć… (co się później odbiło na studiach, jak konsekwentnie rozwiązywałam zadania z chemii metodą „na krzyż” dostając bury od pani doktor, która twierdziła, że będzie mi trudniej – wiadomo, nie było 😉 . Nikt inny nie zapraszał nas do swojego domu – użyczając komputera i  karmiąc pysznym risotto.  Nikt nie woził obiadów do szpitala choremu koledze z klasy, nikt tak nie angażował się w Festiwal Piosenki Czerwonokrzyskiej  a przy okazji nas ;). Nikt inny tak nie pomagał w napisaniu pracy dyplomowej, pożyczając kamerę i męża jako operatora do nagrywania doświadczeń z szybkości reakcji chemicznej. No i w końcu nikt inny tylko Nauczona właśnie, po latach zaprosiła mnie na warsztaty do Szkoły Praktyków Wizualnych i zaraziła  pasją myślenia wizualnego, którą z kolei ja nieustannie zarażam swojego syna.  Tak, dziękuję Nauczonej. Mimo, że dzisiaj nie zajmuje się zawodowo chemią, to od chemii wszystko się zaczęło….

Ania Babij

Moje podziękowania kieruję do nauczycielek, które ukształtowały mnie na samym początku i na samym końcu “publicznej” drogi oświatowej.

Jedna podsuwała mi książki, pozwalała mi wypełniać karty biblioteczne, a kiedy wypożyczałam Sherlocka Holmesa po raz siódmy powiedziała, że to nic dziwnego, bo ona co roku czyta Noelkę.

Druga pozwolała mi odkładać lektury szkolne na poczet nauki rzeczy cokolwiek niepolonistycznych, z dezaprobatą patrzyła na klucz maturalny, a na lekcji polskiego puściła nam Męską Sprawę.

Przez cały rok jestem raczej przeciwna przeznaczeniom, predestynacjom i modelom deterministycznym. Ale w czternasty dzień października, a jest to przecież dzień, w którym się urodziłam, jestem przeciwko nim już zupełnie najbardziej więc przyznajmy – bez pierwszej, która obsadziła mnie w szkolnym teatrzyku w roli tłumacza symultanicznego nie byłoby przekonania, że języki to jest to. Bez wsparcia drugiej w przekonywaniu do siebie wspomnianego klucza maturalnego nie byłoby podwójnej filologii. A bez Męskiej Sprawy pewnie nie byłoby Ani w Kinie, ot co!

Ania (w kinie i z nosem w książkach)

Nie wystarczy być dobrym nauczycielem. Nie wystarczy posiadać wiedzę (nie stawiam tu warunku, bo zakładam, że każdy nauczyciel ją posiada – i nie dyskutujmy, czy to założenie jest prawdziwe). Nie wystarczy tę wiedzę głosić, nawet z dobrym efektem edukacyjnym: uczeń umie. Trzeba być jeszcze zarażonym!

Miałem szczęście do zarażonych nauczycieli! Tylko zarażony pasją nauczyciel może zarazić swojego ucznia! Musi on jeszcze spełnić kilka warunków – przede wszystkim lubić ucznia (i nie chodzi tu oczywiście o konkretną osobę), lubić swoją pracę (jak wielu nauczycieli nie lubi uczyć!), lubić się uczyć! Nie wiem czy to są wszystkie warunki, chyba nie… Nasuwa mi się przynajmniej jeszcze jeden –czego nauczyciel nie musi… Nie musi mieć dobrego ucznia! Zarówno w rozumieniu – nauczonego na wcześniejszych etapach edukacji, zdolnego, sumiennego, ale także – uczeń ten nie musi być wcale piątkowym, nie musi być dobrze nauczonym przez tegoż nauczyciela. Bo czy zawsze chodzi o to by wszystko zapamiętać, czy raczej o to by chcieć rozumieć świat?

Najlepszy nauczyciel potrafi tylko jedno – przekazać uczniowi wirusa (czy jak kto woli edukacyjną bakterię)! I wierzcie mi, bądź nie – wcale nie chodzi o wiedzę z danego przedmiotu!

Miałem szczęście do zarażonych nauczycieli! Do nauczycieli, którzy potrafili odczuwać radość z bycia z nami – swoimi uczniami – w czasie zajęć lekcyjnych, ćwiczeń, eksperymentów, czytania, pokazywania, prowadzenia kółek pozalekcyjnych! Najwspanialsze wspomnienia moje z podstawówki w Wyrzysku dotyczą:

  • Kółka chemicznego i lekcji chemii – gdzie rafinowaliśmy ropę naftową, czy też robiliśmy bombę atomową z mąki ziemniaczanej! Kółka fotograficznego – gdzie bawiliśmy się w poważnych fotoreporterów zawodów sportowych i wywoływaliśmy filmy w szkolnej ciemni! Dziękuję Panu – Jacku Onoszko – mój Mistrzu! Zajęcia z Panem to wzorzec ćwiczeń i relacji z uczniem! Jakie to było szczęście i zaszczyt dla mnie, jak mnie Pan odwiedził w ubiegłym roku z kolejnymi swoimi uczniami. Gościć Pana w progach pilskiego ośrodka UAM – to była radość!
  • Kółka fizycznego i lekcji fizyki – na których robiliśmy eksperymenty, liczyliśmy zadania, ale także robiłem psoty Panu – Jacku Koźlikowski! Dziękuję, że Pan mi na to pozwalał! Nikt nie miał tyle cierpliwości do mnie!
  • Lekcji geografii – na których znalazł się też czas by nam poczytać o tornadach, tajfunach i falach tsunami! Który nauczyciel geografii czyta uczniom relacje z takich ekstremalnych wydarzeń? Geograf o wiedzy historycznej, który wie jak dotrzeć do ucznia! Jejku, ja po tylu latach widzę tamto tornado! Pani Alfredo Borowczyk – kocham Panią za to!
  • Języka polskiego w siódmej i ósmej klasie z Panią Wiesławą Nawrocką – życie mi uratowała, bo przy mojej dysortografii – jej miłość do gramatyki była zbawienna! Musiałem opanować sporo reguł gramatycznych (nie wszystko się udało) – dziękuję Pani za wiarę we mnie!

Ciężko przechodziłem przez ogólniak, jak na mnie zbyt dużo nauczania pamięciowego. Dojeżdżałem do „Krzywoustego” w Nakle nad Notecią. Był to najtrudniejszy etap mojej formalnej edukacji. Orłem nie byłem. Pamiętam płotek jedynek z tzw. trzech form czasowników – jakoś to w końcu zaliczyłem… Nie będę jednak opowiadał o porażkach.

Odpoczywałem na języku polskim, bo tam się dyskutowało! Choćby o tym – Czy mitologiczny Cerber był jamnikiem? To była jedna Wielka Gra – kto kogo przekona, kto znajdzie trafniejsze argumenty! Cudo! Nawet jak się nie przeczytało lektury – można było o niej podyskutować! Bo liczył się człowiek, który chce dyskutować! Pani Barbaro Kasperowicz – nie ma już Pani między nami… Dzień, w którym dowiedziałem się o Pani odejściu, był jednym z najsmutniejszych w moim życiu. Nie zapomnę nigdy z jaką estymą inni nauczyciele słuchali Pani głosu na radach pedagogicznych (w których uczestniczyłem z ramienia samorządu uczniowskiego), gdy nieco znudzona podsumowywała Pani ich spory… Nie zapomnę też nigdy, jak zobaczyłem Panią (po dobrych 10 latach po ogólniaku) przed furtką mojego domu, bo przypadkiem zaszła Pani do Skórki uprawiając nordic walking… Przyszedł pieszo do Was kiedyś wasz nauczyciel? No nie z Nakła, a los chciał, że z sąsiedniej Dobrzycy. Mogłem wówczas ponownie z Panią podyskutować, ale także Pani podziękować. Bóg nie ma łatwo z Panią w Niebie – ale ma na pewno ciekawie! Było jeszcze kilku nauczycieli w ogólniaku, którym jestem wdzięczny, proszę ich o wybaczenie, ponieważ – nikt nie był w stanie osiągnąć Pani poziomu!

Studia to czas radości zdobywania wiedzy – to się dzieje wtedy, gdy wiesz po co przyszedłeś na ten właśnie kierunek. To czas spotkania wielkich indywidualności – biologów: Prof. Lubomiry Burchardt, Prof. Waldemara Żukowskiego, Prof. Bogdana Jackowiaka, czy geografów: Prof. Bolesława Nowaczyka, Prof. Stefana Kozackiego, Prof. Danielę Sołowiej, … – ale to już inna historia.

Paweł M. Owsianny

Dzisiaj obchodzimy Dzień Edukacji Narodowej, dzień nauczyciela, a może po prostu święto uczenia się? Niech świętują dzisiaj wszyscy razem: instruktor nauki jazdy, fryzjerka, która uczy fachu uczennice, profesor wyższej uczelni, opiekun praktyk w przedsiębiorstwie i mama w edukacji domowej…

Świętujmy i my wszyscy, przecież cały czas się uczymy.

Komentarz ( 1 )